Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1351

Ta strona została przepisana.

Kuglarz, była to najstraszliwsza obelga ze słownika Teresy.
— No, no, moja przyjaciółko — odezwał się filozof — będziesz zadowolona... Mam sposób zreformowania świata bez ofiar i cierpień. Tak, tak, ten projekt już dojrzał. Nie będzie rewolucji! Wielki Boże! tylko bez rewolucji.
— Zobaczymy, zobaczymy — odrzekła, krzątając się. — Co to dzwonią!
Po chwilce wróciła.
— Pochowaj te obrzydliwości!... słyszysz, prędko! jakiś młody człowiek chce się widzieć z tobą.
— Kto taki?
— Jakiś pan z królewskiego dworu.
— Nie wymienił ci nazwiska?
— Naturalnie, także pytanie!
— Powiedz-że nareszcie...
— Pan de Coigny.
— Co?! Pan de Coigny? — zawołał Rousseau — nieodstępny towarzysz księcia delfina!
— Zapewne ten sam. Śliczny chłopak, miły, grzeczny.
— Idę, już idę.
Rousseau spojrzał w lustro, poprawił na sobie ubranie, włosy i wszedł do saloniku.
Młody magnat przyglądał się z ciekawością kolekcji roślin, zebranych przez filizofa. Drzwi skrzypnęły. Oficer ukłonił się wchodzącemu.
— Czy mam honor mówić z panem Rousseau?