— Nie mówię bynajmniej, że naród jest szczęśliwy, hm.. jednak co król, to król.
— Jestem mu posłuszny, nie ma prawa nic nadto wymagać ode mnie.
— Jesteś posłuszny, lecz z bojaźni. Bo jesteś tchórzem!
— Nie boję się nikogo i niczego.
— Tak?... powtórz więc królowi to, coś mi tu deklamował przed chwilą.
— Uczynię to, jeśli będę miał okazję.
— Ty?
— Ja? czyż cofam się kiedy?
— Ba! boisz się zabrać kość kotu, ze strachu, aby cię nie podrapał... o! znam ja cię bratku; zaraz usiądziesz przed lustrem, zaczniesz się pomadować, fryzować, golić. Zabierzesz szkiełka, których nie odejmiesz od oczu przez cały wieczór; nie głupiś pokazać ludziom swoich małych głupkowatych oczu! Włożymy jedwabne pończochy, ubranie czekoladowego koloru ze świecącemi guzikami, nową perukę, wynajmiesz elegancki powóz i pan filozof pozwoli się podziwiać pięknym damom. Jutro wrócisz rozkochany, będziesz pisał czułe wiersze. O! znam ja cię dobrze!
— Mylisz się — odezwał się Rousseau — mówię ci, że idę tam z musu. Iść muszę, bo nie chcę wywoływać skandalu. Co do mych przygotowań, nie mam zamiaru stroić się dla nich.
— Zatem nie ubierzesz się? — spytała Teresa z ironją.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1360
Ta strona została przepisana.