Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1369

Ta strona została przepisana.

— Co się stało? — zapytał hrabia, przypatrując się niepozornej figurze starca.
— Ależ to pan Rousseau! — krzyknęła pani Dubarry.
— Rousseau z Genewy? — spytał hrabia tonem ucznia na wakacjach.
— Tak, ten sam, hrabio.
— Jakże się pan miewa panie filozofie? — zawołał hrabia — śliczne rzeczy pan komponuje.
— Panie... wyjąkał Rousseau.
— Muzyka cudna, urocza! odpowiadająca w zupełności umysłowi i sercu jej twórcy — dodała Dubarry.
Tym razem filozof spojrzał w oczy hrabinie.
— Pani... — odrzekł szorstko.
— Hrabino, przerwał d’Artois, ja będę grał Colin’a, a ciebie zapraszam na Colettę.
— Z całego serca przystaję, tylko nie wiem, czy potrafię zadowolnić mistrza.
Rousseau poświęciłby życie w tej chwili, aby móc tej metresie odpowiedzieć po swojemu. Ale cóż, głos, ton, pochlebstwo, piękność zamknęły mu usta.
Chciał uciec.
— Panie Rousseau — rzekł d’Artois, zagrodziwszy mu przejście — naucz mnie pan roli Colin’a.
— Ja bo nie śmiem prosić o wskazówki do mej roli Coletty — dodała skromnie czarodziejka, podbijając do reszty filozofa.