Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1378

Ta strona została przepisana.

— Robotę na dziś przypadającą skończyłem — odrzekł grzeczniej nieco Gilbert.
— Wszędzie cię pełno, leniuchu! — zawołał ze złością baron.
— No, no, leniuchu! — powtórzył jakiś głos.
— Gilbert nie jest wcale leniuchem, proszę nie obrażać mego ucznia.
Taverney odwrócił się i poznał w mówiącym pana de Jussieu. Zacisnął zęby ze złości.
— Lokaje także tutaj? — mruknął do księcia.
— Cicho! cicho!... — odparł marszałek. — Patrz Nicolina jest także... patrz tu... dalej...
Rzeczywiście, baron spostrzegł wśród dwudziestu może osób ze służby, piękną głowę i śmiejące się oczy subretki.
— Chodźmy, chodźmy — rzekł Richelieu do barona, coś mi się zdaje, iż cię Jego Królewska Mość poszukuje...
Dwaj przyjaciele wrócili do salonu. Dubarry rozmawiała z księciem d’Aiguillon, który pomimo to, nie spuszczał oczu ze swego wuja. Rousseau, zachwycony Andreą, wpatrywał się w nią, jak w obraz, gdy delfinowa udała się do buduaru i dała w ten sposób znak wszystkim artystkom i artystom, iż nadszedł czas zmiany toalet. Richelieu zbliżył się do loży królewskiej, po chwili wrócił do przyjaciela z palcem na ustach.
Taverney zbladł ze wzruszenia.
— Chodź za mną — szepnął marszałek i wpro-