— Mylisz się, Andrea, to gołąbka niepokalana.
— W takim razie, szukaj biedaczce męża, nie można zostać niczem wyższem, mając taką brzydką wadę.
Taverney z niepokojem patrzył na księcia.
— Szczęściem — ciągnął dalej marszałek, — król jest tak zakochany w Dubarry, że na nikogo nie zwraca wcale uwagi.
Niepokój barona zamienił się w przerażenie.
— To też — mówił wolno Richelieu, — uważaj to za żarty tylko. Możesz być spokojnym o córkę, baronie, zwrócę to zaraz królowi...
— Co takiego?... — zawołał baron i pobladł.
— Najjaśniejszy Pan chciał ofiarować mały prezent pięknej Andrei.
— Prezent?!... — wykrzyknął Taverney z entuzjazmem. — Co takiego?...
— Ech! głupstwo — rzekł marszałek, — patrz oto.
Richelieu podał przyjacielowi ozdobne puzdro, wysłane atłasem.
— Co zawiera to puzderko?...
— Bagatelkę... Naszyjnik wartości kilku tysięcy liwrów!... Jego Królewska Mość chciał go ofiarować pięknej śpiewaczce, a ja nic w tem nie widzę nadzwyczajnego. Skoro jednak ma to przerazić pannę Andreę, niema już o czem mówić.
— Odmawiając, obrazi króla.
— Naturalnie, lecz cnota zwykle kogoś obraża.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1383
Ta strona została przepisana.