— Andrea nie będzie tak nierozumna...
— Skądże tak sądzisz?...
— Domyślam się zawsze, co moja córka uczynić zamierza.
— Szczęśliwi ludzie, ci chińczycy!
— Dlaczego? — zapytał baron.
— Bo mają pełno rzek i kanałów w swym kraju — odrzekł Richelieu.
— Proszę cię, książę, wróćmy do rozpoczętej rozmowy, co mnie obchodzą chińczycy i co ma za związek moja córka z ich rzekami?
— Bardzo łatwo się domyślić. Chińczycy mają prawo topić córki nadto cnotliwe i nie są wcale za to odpowiedzialni.
— Ej! marszałku, bądź sprawiedliwy; przypuśćmy, iż masz córkę.
— Co ci się śni u djabła!... Gdybym miał córkę, postąpiłbym w danym razie jak chińczycy. Moje dzieci zajmują mnie do lat ośmiu.
— Słuchaj, marszałku — przerwał baron, — cobyś zrobił, gdybyś był na mojem miejscu, a ja chciałbym ofiarować twej córce naszyjnik w imieniu króla?...
— Tylko, proszę cię, bez porównań, ja żyję na dworze, a ty na prowincji. To co u ciebie nazywa się cnotą, jest u mnie głupotą. Zresztą, mój drogi, nie mam bynajmniej zamiaru ofiarowania tej kolji pannie Andrei.
— Wszakże mówiłeś...
— Nie zrozumiałeś mnie widocznie. Powie-
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1384
Ta strona została przepisana.