Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/139

Ta strona została przepisana.

— Patrz! — odrzekł Balsamo, bez litości doykając pałeczką stalową piersi dziewczęcia.
Andrea załamała ręce; starała się oprzeć eksperymentom tyrana. Na usta jej wystąpiła piana, jak niegdyś u Pythji, siedzącej na świętym trójnogu.
— O! widzęl widzę! — zawołała z rozpaczą, gdy jej wola została przełamana.
— Co widzisz?
— Kobietę.
— O! — wyszeptał Balsamo z dziką radością — wiedza więc nie jest czczym wyrazem, jak cnota; Mesmer zwyciężył Brutusa. No, opisz mi tę kobietę, ażebym się dowiedział, czy dobrze widzisz.
— Cera ciemna, oczy niebieskie, włosy czarne, ręce nerwowe.
— Co teraz porabia?
— Jedzie, pędzi, unosi ją koń wspaniały, okryty potem.
— W którą stronę?
— Tam, tam — rzekło dziewczę, wskazując na wschód.
— Dokąd ta droga prowadzi? czy do Chalons?
— Tak.
— To dobrze — rzekł Balsamo — i ja tam się udaję. Do Paryża zmierza, jak i ja. To dobrze, odnajdę ją w Paryżu. Teraz odpocznij — wyrzekł do Andrei, odbierając jej pukiel, którego nie wypuściła z ręki.