— Z hrabiną?... mojaż w tem wina?...
— Bezwątpienia.
— Doprawdy, zaciekawiony jestem.
— Wytłumaczę ci w dwóch słowach.
— Słucham, Najjaśniejszy Panie.
— Ofiarowywała ci tekę ministra, a tyś jej odmówił.
— Ja? — zapytał Richelieu, trochę zaambarasowany.
— Tak przecie mówią powszechnie, powtarzam co słyszałem, a może nawet czytałem w gazecie.
— Wasza Królewska Mość — podjął marszałek, korzystając z dobrego usposobienia monachy — nie wierzy, zapewniam jednak, iż tym razem pogłoski mają pewną podstawę.
— Co? — wykrzyknął Ludwik XV — odmówiłeś więc, marszałku, przyjęcia teki?
Richelieu znalazł się w fałszywej pozycji. Król wiedział wszakże, że nie miał on czego odmawiać. Ale marszałek chciał wyjść z honorem z sytuacji; Taverney nie powinien był dowiedzieć się prawdy, trzeba więc było wykręcić się zręcznie.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł spokojnie — nie czepiajmy się względów pobocznych. Czy odmówiłem, czy nie odmówiłem przyjęcia teki, to tajemnica stanu, której Wasza Królewska Mość wyjawić zapewne nie raczy, istnieje atoli przyczyna, dla którejbym nie przyjął ministerjum, gdyby mi je ofiarowano i to rzecz, jak mi się zdaje, najważniejsza.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1393
Ta strona została przepisana.