— Ho! ho! Mości książę, więc jest taka przyczyna i to nie będąca tajemnicą stanu — zawołał Ludwik XV, ubawiony wykrętem dworaka.
— Nie mam żadnych tajemnic dla mego króla i pana, dusza moja stoi całkiem obnażona przed tobą, Najjaśniejszy Panie. Król Francji nie powinien mieć ani jednego poddanego, któryby nie wyznawał przed nim prawdy.
— Hm... książę — odrzekł król zwolna, podczas gdy Taverney przysłuchiwał się z niepokojem rozmowie — o prawdzie mówisz, książę?
— W państwie twojem, Najjaśniejszy Panie, są dwie potęgi, przed któremi powinien korzyć się minister: — pierwsza — wola monarchy, druga — wola przyjaciół, których Wasza Króiewska Mość wybrać sobie raczy... Pierwsza potęga jest niewzruszona, druga jest jeszcze świętsza, bo nakłada obowiązki sercu. Minister musi kochać ulubieńca lub ulubienicę króla, chcąc być posłusznym rozkazom swego pana.
Ludwik XV uśmiechnął się dobrodusznie.
— Bardzo to piękna zasada, mój książę, i z przyjemnością słyszę ją z ust twoich. Ale nie radzę ci powtarzać jej zbyt głośno.
— Wiem, jak krzyczą filozofowie, ale co nas ich wrzaski obchodzą. Przedewszystkiem owe dwie potęgi! Niełaskę moją, wyznaję to Waszej Królewskiej Mości, zawdzięczam owym osobom wybranym.
Ludwik XV nie odrzekł ani słowa.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1394
Ta strona została przepisana.