była prawie zropaczoną w tej chwili; łzy stanęły jej w oczach.
— Dlaczego taką ci przykrość sprawia mój wyjazd? W życiu żołnierza to rzecz zwyczajna, siostrzyczko.
— Wiem o tem — szepnęła banorówna — a jednak... dokąd jedziesz?
— Garnizon stoi niedaleko... w Reims, ale niedługo udaje się do Strassburga.
— Kiedy wyjeżdżasz?
— Natychmiast.
— Więc przyszedłeś pożegnać się ze mną?
— Tak siostrzyczko.
— Pożegnać się ze mną? — powtórzyła Andrea.
— Czy masz mi co powiedzieć siostrzyczko droga — rzekł Filip i spojrzał znacząco na Nicolinę, przypatrującą się ze zdumieniem swej pani, tak zasmuconej.
— Wyjazd oficera nie jest niczem nadzwyczajnem moja droga.
Andrea powściągnęła łzy, zarzuciła szal na ramiona i rzekła, zwracając się do brata:
— Chodź, Filipie, odprowadzę cię do krat parku, mam ci wiele do powiedzenia.
Słowa te były dla subretki rozkazem do odejścia.
Filip podał ramię Andrei i zeszli ze schodów. Młoda dziewczyna drżała całem ciałem, a w końcu rozpłakała się gośno.
— Co tobie? droga moja — zawołał Filip — co tobie, na litość boską, Andreo!
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1401
Ta strona została przepisana.