ptaki, uciekające przed burzą. Mówisz że to przesąd, może, ale cóż poradzę, kiedy nie mogę się otrząsnąć z obawy ustawicznej. Od pewnego czasu powodzi się nam nadzwyczajnie. Ty zostałeś kapitanem, mną opiekuje się delfinowa, ojciec siedział podobno wczoraj przy stole królewskim. Powtarzam jednak raz jeszcze, Filipie, że gdybym mogła, rzuciłabym natychmiast Trianon i wszystkie świetne widoki, a powróciła do smutnego naszego zamku, gdzie dzieciństwo moje spędziłam.
— Wszak i tam byłaś samą, moja droga — odrzekł Filip. — Tak rzadko mogłem cię odwiedzać.
— Prawda, lecz tam byłam przynajmniej sama z memi myślami; tam żyła i umarła nasza matka, to wspomnienie osładzało mi samotność. Byłam panią we własnym domu, miałam swobodę, ogród, książki, fortepian; gdyś odjeżdżał było mi smutno, lecz nie tak strasznie, jak teraz. Odjeżdżasz! Boże, odjeżdżasz i zostawiasz mnie samą na łasce tego wielkiego świata, z którym się jeszcze nie zżyłam!
— Uspokój się, Andreo — rzekł Filip — skoro masz za opiekunkę Marję-Antoninę, czego się możesz obawiać?
— Prawda... a jednak...
— Masz piękną przyszłość przed sobą.
— Kto to wie?
— Wątpisz?! Toż to grzech, Andreo.
— O! nie jestem niewdzięczna, dziękuję codziennie Bogu za wszystko, ale pomimo to nie śmiej się ze mnie, co wieczór zdaje mi się że głos
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1403
Ta strona została przepisana.