Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1406

Ta strona została przepisana.

— Przecież ty mu pozostajesz — odrzekł Filip, chcąc zręcznie uniknąć odpowiedzi.
— Baron widuje mnie bardzo rzadko.
— Prosił mnie właśnie, abym cię uprzedził, iż odwiedzi cię dzisiaj. On kocha cię, Andreo, ale po swojemu; która to jednakże godzina, siostrzyczko moja?...
— Trzy kwadranse na pierwszą.
— Już od godziny powinienem być w drodze, a zatem...
Andrea uścisnęła młodego oficera.
— Żegnaj mi — rzekła, udając spokój — żegnaj mi bracie.
Filip przycisnął ją do piersi.
— Dowidzenia, siostrzyczko, a pamiętaj o obietnicy.
— Jakiej?
— O listach.
— Wątpisz o tem? — wyjąkała zaledwie dosłyszalnym głosem, bo zupełnie była złamana.
Filip skoczył na konia, którego służący trzymał przy bramie.
— Dowidzenia! dowidzenia!
Koń ruszył galopem.
Andrea oparła się o kraty, nogi się chwiały pod nią; upadła na stojącą obok ławeczkę i pozostała tak bez ruchu i bez sił.
— Boże! mój Boże!... — szeptała rozpaczliwi — czemu jestem tak samotna na świecie!