Gilbert był śmiertelnie blady i drżał całem ciałem.
Andrea, na widok nieznajomego mężczyzny, otarła co prędzej oczy.
Młody ogrodnik nie tak prędko przyszedł do siebie.
— Ach! to pan Gilbert — rzekła Andrea tym pańskim tonem, jakim zwykle przemawiała do niego.
Chłopak był tak zmieniony, iż nawet dumna dziewczyna musiała to zauważyć.
— Co ci się stało, panie Gilbercie? — spytała — musisz mieć jakieś zmartwienie.
— Chcę je właśnie pani wyjawić! — odparł melancholijnie zapytany, który w tych spokojnych napozór słowach odczuł jednakże ironję.
— Ta-a-a-k?
— Martwię się, widząc, że pani cierpi.
— Któż panu mówił, że ja cierpię?
— Widzę to, proszę pani.
— Mylisz się zatem, mój panie, nie mam żadnego zmartwienia.
— Panienko — odparł Gilbert, przeczuwając burzę — słyszałem pani skargę.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1408
Ta strona została przepisana.
CXIII
ROMANS GILBERTA