— To wtedy mi pan Gilbert uratował życie?
— Wtedy, szanowna pani.
— Pan jesteś zatem baronem Balsamo, przepraszam, ale nic o tem nie wiedziałam.
— Nie, ja nie jestem baronem Balsamo — zawołał gorąco Gilbert — jestem biednem dzieckiem ludu i jestem tak szalonym, głupim i nieszczęśliwym, iż kocham panią; to ja wśród tysiąca głosów poznałem twój głos rozpaczny, wołający ratunku, ja nie bałem się wynieść ciebie z pośród trupów i szaleńców, którzy tratowali wszystkich po drodze. Oddałem cię pani w opiekę potężniejszemu od siebie, baronowi Balsamo, aby cię gdzie ukrył, a czas był nato najwyższy; uderzony w głowę, padłem na ziemię, przyciskając do ust szarfę twoją, która pozostała mi w ręku. Nawet w tej chwili nie pamiętałem o sobie, dziękowałem Bogu, iż uratowałem panią.
Gilbert mówił z zapałem młodości, z naiwnością i całą miłością, jaka mu przepełniała serce.
Andrea, spojrzała nań ze zdumieniem, niecierpiała go jednakże do tego stopnia, że nie chciała uwierzyć jego słowom; coś nakształt walki toczyło się w jej umyśle i sercu.
Gilbert, rozgniewany tem zimnem milczeniem, odezwał się pierwszy.
— Zatem, panno Andreo, nie masz pani prawa lekceważyć mnie, byłaby to już nie niesprawiedliwość, ale niewdzięczność!
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1412
Ta strona została przepisana.