— Przysięgnij, że nigdy, pod żadnym pozorem, nie zdradzisz wynalazku Althotas’a.
— Przysięgnę.
— Przysięgnij, iż nigdy nie wspomnisz o naszych zebraniach politycznych!
— I na to zgadzam się w zupełności. Czy to już wszystko?...
— Nie, przysięgnij — bo to rzecz dla mnie najważniejsza, Lorenzo, bo od tego zależy szczęście moje, przysięgnij, że nigdy mnie nie porzucisz. Tego żądam i pod tym warunkiem mogę ci ofiarować wolność.
Młoda kobieta zadrżała.
— W jakiej formie ma być ta przysięga?...
— Pójdziemy razem do kościoła, przyjmiemy razem komunję świętą i wtedy przysięgniesz na to, co ci dopiero mówiłem. Przełamiemy hostję na połowę, jedną ty przyjmiesz, drugą ja; przysięgniemy wzajemnie: ty, że nie zdradzisz mnie nigdy, ja że życie poświęcę, aby cię uczynić szczęśliwą.
— Nie!... to nie przysięga, to bluźnierstwo!
— Przysięga nigdy nie jest bluźnierstwem, stać się niem może dopiero wtedy, gdy ją złamiesz.
— Nie mogę przysiąc.
— Miej więc cierpliwość, Lorenzo — rzekł Balsamo bez gniewu, lecz surowo.
Czoło Lorenzy zachmurzyło się nagle.
— Odmawiasz mi więc? — spytała.
— Nie ja, ty raczej to czynisz. Słuchaj, Lorenzo, co mogę uczynić dla ciebie: Bóg, wypadek,
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1427
Ta strona została przepisana.