Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1428

Ta strona została przepisana.

czy fatalizm, przykuł nas do siebie, w tem życiu nic nas rozdzielić nie zdoła, śmierć chyba zerwie łączący nas łańcuch.
— Wiem o tem — odparła młoda kobieta niecierpliwie.
— Otóż, w ciągu ośmiu dni, postaram się o towarzyszkę dla ciebie.
— Co?!... towarzyszkę, w tem więzieniu?!.. nie chcę jej!...
— To wszystko, co mogę uczynić dla ciebie. We dwie łatwiej wam będzie żyć tutaj.
Dziewczę rzuciło się niecierpliwie.
— Mylisz się, mój panie, nie zgodzę się nigdy na to!... Dotychczas cierpiałam sama, czyż mam patrzyć na drugą twą ofiarę, bladą i jak ja usychającą!... Na nieszczęśliwą, rzucającą się jak raniona sarna w tej klatce, płaczącą dnie i noce, a gdy będzie martwą, jak ja nią jestem teraz, gdy zamiast jednego będziesz miał dwa trupy koło siebie, powiesz z anielskim uśmiechem: „Jak się te dzieci bawią; szczęśliwa młodość!”... Boże wielki!... ja mam zgodzić się na to?... Nie!... nie!.. po tysiąc razy, nie!!...
Całą siłą uderzyła nogą w podłogę.
— Lorenzo, błagam cię, uspokój się, Lorenzo!...
Chcsz spokoju?... Kat, mordujący ofiarę, żąda cierpliwości!... ha!.. ha!...
— Lorenzo, zastanów się, iż nic nie zmieni przeznaczenia, nie doprowadzaj mnie do szaleństwa twym gniewem!