klucza pojęcie wszelkich widm i upiorów, wyobrażali sobie oni wesołe driady i oready powiewne.
Gilbert, dziecko kraju chmurnego, gdzie pojęcia zawsze są posępne, myślał, że to duch jakiś.
I, jakkolwiek niedowiarkiem był, przypomniał sobie, co mu powiedziała owa kobieta, uciekająca od Balsama; czyż czarownik nie mógł wywołać jakiego upiora, który miał władzę popchnąć do złego nawet anioła czystości?...
Jednakże drugą myślą Gilberta była zawsze refleksja. Przywołał na pomoc wszystkie argumenty uczonych przeciw istnieniu duchów i artykuł o widmach, w słowniku filozoficznym przywrócił mu niejaką odwagę, choć zarazem obudził postrach, i to bardziej uzasadniony.
Jeżeli kogoś zobaczył, musiała to być istota żyjąca, a nadto chciała ona widocznie kogoś śledzić.
Strach wskazał mu pana de Taverney; sumienie podszepnęło inne imię.
Spojrzał w okno drugiego piętra w pawilonie. Powiedzieliśmy już, że u Nicoliny nie świeciło się wcale.
Najmniejszego hałasu, ani światła w całym domu, oprócz w pokoju cudzoziemca.
Patrzył, nadsłuchiwał, i przekonany był teraz w zupełności, iż mu się tylko przywidziała owa postać, że, mówiąc technicznie, było to tylko złudzenie optyczne.
Lecz kiedy przystawił drabinę i wszedł już na pierwszy jej szczebel, drzwi od pokoju Balsama
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/143
Ta strona została przepisana.