Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1433

Ta strona została przepisana.

— Śpij!!
Biedne dziewczę westchnęło tylko i głowa opadła jej na piersi, niby główka zranionego ptaszka: drgnienie nerwowe przebiegło ciało. Spała.
Balsamo zbliżył się do niej, rozerwał suknię; rana wydawała mu się lekką, ale krew płynęła z niej obficie.
Przyciśnięcie ukrytej sprężyny było dziełem sekundy; ruchoma klapa opuściła się, Balsamo stanął na niej i wzniósł się w górę. Za chwilę znalazł się w laboratorjum starego.
— Al! to ty, Acharacie? — zawołał Althotas. — Pamiętaj, że za ośm dni kończę okrągłe sto lat i wiedz, że potrzebuję krwi dziecka lub dziewicy.
Balsamo nic nie słyszał, poskoczył do szafy chwycił flaszeczkę jakąś, siadł na windę i chciał zjeżdżać na dół.
Stary krzyczał z całej siły:
— Słuchaj, nieszczęśliwy, umrzesz, jeżeli za ośm dni nie dostarczysz mi dziecka lub dziewicy!
Balsamo odwrócił się się.
— Dobrze, dobrze — odrzekł śpiesznie — bądź spokojny, będziesz miał, co ci potrzeba.
Pociągnął za sznur i zjechał na dół.
Zaledwie znalazł się w pokoju Lorenzy, rozległ się dzwonek Fryca.
— To Richelieu zapewne — mruknął Balsamo. — O! chociaż jesteś księciem i marszałkiem Francji, musisz poczekać, mój panie.