— Słowo?
— Słowo... wszak i mnie na tem bardzo zależy, aby baronówna spała: zresztą drzwi zamknę na klucz.
— Nie, nie, — zawołał żywo książę — przeciwnie, drzwi zostawisz całkiem otwarte.
— Aha! — wykrzyknęła Nicolina, domyślając się czegoś.
— Czy to już wszystko? — zapytała.
— W zupełności; idź więc do kochanka i każ mu pakować manatki.
— Na nieszczęście, nie mogę mu kazać zabrać pieniędzy.
— Nie turbuj się. Ile ci potrzeba, Nicolino?
— Na co?
— No... aby wlać te dwie krople.
— To zrobię we własnym interesie, więc za to nic mi się nie należy. Ale jeżeli mam zostawić drzwi, prowadzące do pokoju panienki, otwarte przez noc całą, za to drogo zapłacisz, mój panie.
— Ile żądasz?
— Dwadzieścia tysięcy franków.
Richelieu zadrżał.
— Zajdziesz wysoko, moja piękna — odrzekł z westchnieniem.
— Przypuszczam, ale naturalnie z pomocą owych dwudziestu tysięcy.
Idź więc do Beausire’a, a gdy wrócisz, otrzymasz żądaną sumę.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1444
Ta strona została przepisana.