Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/145

Ta strona została przepisana.

szatą niewinności, niech i mnie dostanie się z mej kilka strzępków!...
Tym razem postanowienie Gilberta było niezachwiane, rzucił się do salonu.
Ale, gdy miał już przestąpić próg, ręka czyjaś wysunęła się z cienia i pochwyciła go energicznie za ramię.
Gilbert obrócił się przerażony, zdawało mu się, że serce wyskoczy mu z piersi.
— A! mam cię nareszcie, bezwstydniku! — szepnął mu do ucha głos gniewny — teraz wyprzyj się jeszcze, że nie masz z nią schadzek, spróbuj kłamać, że jej nie kochasz...
Gilbert nie miał nawet siły, ażeby ramię wyrwać z tego uścisku.
A jednak nie było to tak trudno. Przytrzymywała go tylko dłoń młodej dziewczyny.
Była to Nicolina Legay.
— Czegóż chcesz? — spytał tylko zniecierpliwiony.
— A! chcesz, ażebym zapytała się głośno? podchwyciła Nicolina groźnie.
— Nie, nie, chcę ażebyś milczała — odparł Gilbert z zaciśniętemi zębami, pociągając Nicolinę za sobą do przedpokoju.
— To chodź ze mną.
Tego tylko chciał Gilbert, bo, idąc z Nicoliną, oddalał się od Andrei.
— Dobrze, idę z tobą.