— Wyszła więc na chwilę przed mym powrotem, tem lepiej, może ją dogonię... idź za nią Andreo!...
— Wyszła już, pędzi przez ulicę, jak szalona, jest na bulwarze... pędzi... pędzi bez odpoczynku.
— Gdzie jest?...
— Obok Bastylji.
— Czy wciąż ją widzisz?
— Prawie że obłąkana, ludzie oglądają się za nią. O, pyta, gdzie się znajduje.
— Co mówi?... Słuchaj, słuchaj, na litość boską, nie strać ani słówka, Andreo. Kogo zapytała?...
— Człowieka w czarnem ubraniu.
— O co?...
— O adres naczelnika policji.
— I co, Andreo? czy otrzymała ten adres?...
— Otrzymała.
— Co dalej?...
— Wraca i wychodzi na wielki plac.
— Na plac Królewski. Czytaj w jej myślach.
— Biegnij prędko!... natychmiast!... ta kobieta chce cię zadenuncjować. Jeśli dostanie się do pana de Sartines, będziesz zgubiony!...
Balsamo krzyknął przeraźliwie, w jednej chwili przebiegł aleję parku, bramę Trianon ktoś mu otworzył, wskoczył na konia, a Dżerid pomknął, jak wicher.
Tętent konia oddalał się coraz bardziej i w parę sekund zapanowała głucha cisza.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1467
Ta strona została przepisana.