Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1471

Ta strona została przepisana.

Miał ją zamiar także zgasić, ale już nie starczyło mu czasu, kroki dały się słyszeć tuż, mężczyzna jakiś wszedł na korytarz i drzwi na klucz zamknął za sobą. Gilbert ukrył się pospiesznie w pokoiku Nicoliny, przyłożył oczy do szyby i patrzył.
Burza szalała, deszcz kroplisty bił w szyby okna Andrei, wicher targał okiennicami korytarza, których zamknąć zapomniano.
Gilbert na nic nie zwracał uwagi, cała dusza jego skupiła się w oczach, a oczy wpatrywały się w człowieka, który się zbliżał.
Człowiek ten, bez wahania, wszedł do pokoju Andrei.
Gilbert patrzył z przerażeniem na nieznajomego; ten podszedł do łóżka, a dotknąwszy rękami pościeli, zobaczył, że jest próżne, cofnął się zdumiony i zawołał półgłosem:
— Nicolino!... Nicolino!...
— Jakto, Nicolino?... — pomyślał Gilbert — wszak o Andreę chodzi, nie o Nicolinę?...
Żaden głos nie odpowiedział na to wołanie; mężczyzna wziął świecę ze stolika i wrócił do przedpokoju, gdzie zapalił ją od małej lampki. Gilbert zatrząsł się cały; w nieznajomym poznał króla.
Wtedy zrozumiał wszystko: zrozumiał ucieczkę Nicoliny i jej pieniądze, zrozumiał drzwi otwarte, barona de Taverney i Richelieu’go, zrozumiał całą tę ohydną intrygę, jaką oplątano biedną Andreę.
Na myśl, iż król jest w tym pokoju, krew uderzyła mu do głowy. Chciał krzyknąć, ale zamknął