Gilbert wcisnął się we drzwi z nożem otwartym w ręku.
Oczy mu pałały, zęby dzwoniły, przysiągł sobie, że zabije najpierw króla, a potem siebie, gdyby król ośmielił się dalej prowadzić swoje badania.
W tej chwili straszny grzmot wstrząsnął ziemią, zdawało się, że cały pałac zachwiał się w posadach; błysnęło, a przy fjoletowem świetle, leżąca kobieta wydała się martwą zupełnie. Ludwik XV przybliżył świecę do uśpionej i przerażony tą bladością zawołał:
— Doprawdy, ona nie żyje!
Dreszcz go przebiegł na myśl, że całował trupa.
— Tak — szeptał — te sine usta, te oczy nawpół otwarte, te włosy w nieładzie, a szczególniej ta nieruchomość... Boże wielki! ona nie żyje!...
Krzyknął, upuścił palącą się świecę na dywan i zataczając się, jak pijany, wyszedł do przedpokoju i rzucił się na schody; przeraźliwy świst wiatru stłumił jego kroki.
Wtedy Gilbert zamknął nóż, stanął o dwa kroki od Andrei i przez kilka minut przypatrywał się pięknej, uśpionej dziwczynie. Świeca paliła się jeszcze na dywanie i oświetlała klasyczne kształty Andrei.
Gilbert zachwiał się, oparł o stoliczek i patrzył.
Trwało to chwilę; powoli wrócił na korytarz, zagasił lampę, zamknął drzwi na klucz, wszedł do pokoju Andrei, zagasił nogą świecę. Szatański uśmiech twarzy mu wykrzywił.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1473
Ta strona została przepisana.