Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1475

Ta strona została przepisana.
CXX
WOLA

Balsamo na Dżeridzie pędził lotem strzały do Paryża. Nic nie widział, nie słyszał, co się działo dokoła; domy i drzewa znikały za nim jak widma.
Przejezdni z przerażeniem ustępowali mu z drogi, biorąc go za szaleńca. Przeleciał w ten sposób milę, z zaiskrzonemi oczyma, z włosami rozwianymi, wyglądał rzeczywiście na warjata.
Za Wersalem osadził konia na miejscu. Otarł chustką wilgotne czoło, a lejce wypuścił z ręki.
— Biedny, głupi szaleńcze! — wołał z rozpaczą — ten pośpiech nic ci nie pomoże! teraz trzebaby mi tej siły woli, która mi tyle razy oddała usługi, śnie przybywaj! O! gdybym cię kiedy dostał w me ręce...
Zgrzytnął zębami.
— Głupcze! warjacie jakiś — szepnął — twoja wola nic już nie znaczy, Lorenza już przybyła, mówi: o niegodziwa nędzna kobieto! niema tortur tak strasznych, na jakie zasługujesz.
Jednakże... wiedzo, nauko... ja chcę tego! Spróbujmy! Lorenzo! Lorenzo! ja ci spać każę, Lorenzo! gdziekolwiek jesteś w tej chwili! Śpij i milcz!...