Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1478

Ta strona została przepisana.

nek i tiulu;w tem powiewnem ubraniu wydawała się jakąś istotą nadziemską. Nosiła jednak tak modne w owej epoce buciki na wysokich obcasach, w których kobiety ani stać, ani chodzić prędzej nie mogły.
Młodzieniec łatwo dogonił młodą dziewczynę. Zaintrygowała go ona mocno; niepudrowane włosy, powiewne ubranie, oryginalnie zarzucona okrywka i błyszczące oczy zajęły chciwego wrażeń kawalera. Zbliżył się z kapeluszem w ręku.
— Pani widocznie bardzo pilno, a te nieznośne buciki przeszkadzają pani; podaj mi rączkę, piękna damo, odprowadzę cię, dokąd zechcesz.
Lorenza odwróciła się szybko i, wpatrując się w nieznajomego swemi głębokiemi czarnemi oczyma, odpowiedziała z prostotą:
— Jeśli sobie pan życzy, to i owszem.
Młody człowiek podał jej ramię.
— Dokąd pójdziemy? — zapytał.
— Do naczelnika policji.
Nieznajomy zadrżał.
— Do pana Sartines?
— Nie wiem, jak się nazywa, ale chcę mówić z naczelnikiem policji.
Młodzieniec zamyślił się. Kobieta tak młoda i piękna, w dziwnym stroju, spiesząca o ósmej godzinie wieczorem przez ulice Paryża, z kasetką pod pachą, wydała mu się bardzo podejrzaną. Zatrzymał się.
— Pan de Sartines, proszę pani — zawołał —