czego, ani cegły, ani kamienia i stanęły olbrzymie gmachy.
— Cóż dalej?
— Dalej trzeba je było napełnić; spichlerze puste nie mają celu, więc je napełniono.
— No i cóż?... — zapytał, jakby mimowolnie, Sartines, nie mogąc zrozumieć, do czego Balsamo zmierza.
— Otóż, jak łatwo się domyślić, ażeby zapełnić wielkie spichlerze, trzeba było zgromadzić bardzo wiele zboża, nieprawdaż?...
— Bezwątpienia.
— Nie na tem koniec. Wycofać bardzo wiele zboża z obiegu, to znaczy wywołać w kraju głód; bo uważaj pan, wszelka wartość, wycofana z obiegu, równa się brakowi produkcji. Tysiące worków, zamkniętych w śpichlerzu, to o tysiąc worków mniej w kraju. Pomnóż pan teraz ten tysiąc worków, choćby przez dziesięć; o tyle kraj staje się uboższym w zboże.
Panem de Sartines wstrząsnął nerwowy kaszel.
Balsamo wstrzymał się i czekał cierpliwie, aż kaszel przeszedł.
— Zatem — ciągnął dalej — przez wycofanie zboża nie wzbogaca się nikt, tylko spekulant zbożowy, czy to jasne?...
— Zupełnie jasne — odparł pan de Sartines — ale z tego widzę, że masz pan śmiałość, czy nierozwagę, donosić mi o występku, w którym sam Najjaśniejszy Pan brałby udział.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1502
Ta strona została przepisana.