— A prawda — zawołał de Sartines — zapomniałem, że hrabia de Fenix jest rycerskim człowiekiem, który w braku innych środków, gotów zawsze torować sobie drogę z pistoletem w ręku. Zapomniałem o pistolecie pańskim, bo schowałeś go pan do kieszeni; wybacz mi pan, panie ambasadorze.
— E! mój Boże, nie idzie tu wcale o pistolet, panie de Sartines; przecież nie przypuszczasz pan, abym chciał zbrojnie lub siłą pięści, wydrzeć ci szkatułkę; nie na wiele by się to przydało, gdyż tyle mam rozumu, iż mogę sobie wyobrazić, że jeszczebym schodów nie dosięgnął, a na dzwonek pana i wołanie „łapaj złodzieja!“ jużby mnie schwytano. O! wcale nie o tem myślałem, gdym mówił, że szkatułka u pana nie zostanie, rozumiałem przez to, że mi ją pan sam oddasz z dobrej i nieprzymuszonej woli.
— Ja? — krzyknął szef policji, uderzając pięścią w szkatułkę z taką siłą, iż zdawało się, że ją zgruchocze.
— Tak... pan.
— Wolne żarty, mój panie! Ale co do odebrania szkatułki, zapewniam, że z życiem mi ją tylko wydrzesz. Z życiem! powtarzam panu: czyż już tysiąc razy nie naraziłem życia, czyż zresztą nie jestem obowiązany do ostatniego tchnienia, do ostatniej kropli krwi, służyć Najjaśniejszemu Panu? Odbierz mi życie! możesz pan to zrobić, ale hałas sprowadzi mścicieli, Bóg udzieli mi jeszcze tyle sił
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1508
Ta strona została przepisana.