nałeś, że z tem efektownem słowem, jakoś ci się dziś nie udaje; daj więc lepiej spokój spiskom, i zwróć pani szkatułkę, której żąda...
— Więc doprawdy żądasz jej pani ode mnie? — zapytał, trzęsąc się z gniewu, de Sartines.
— Tak, kochany naczelniku.
— Ale przynajmniej wiedz pani...
Balsamo spojrzał na hrabinę.
— Nie chcę słuchać, bo nie mogłabym się niczego dowiedzieć, czegobym nie wiedziała; oddaj mi pan szkatułeczkę i dość już tego; przecież nie napróżno się tu trudziłam.
— Zaklinam cię hrabino, na Boga Najwyższego, na Jego Królewską Mość...
Balsamo okazał zniecierpliwienie.
— Proszę o szkatułkę! — rzekła krótko hrabina — dajesz pan, czy nie; ale zastanów się dobrze nad tem, radzę panu.
— Skoro pani sobie życzy — odrzekł pokornie de Sartines i podał hrabinie szkatułeczkę, w którą Balsamo tymczasem powkładał już papiery, rozrzucone na biurku.
Hrabina zwróciła się doń z czarującym uśmiechem:
— Hrabio — odezwała się — czy zechcesz łaskawie zanieść mi tę szkatułkę do karety i podać rękę, abym nie przechodziła sama przez te wszystkie przedpokoje, pełne wstrętnych figur. Dziękuję ci, panie de Sartines.
I już Balsamo zmierzał ze swą protektorką ku
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1512
Ta strona została przepisana.