Starzec wkrótce przyszedł do siebie, bladość jednak jego przechodziła w siność, a lekki atak ten, tak wyczerpał jego siły, iż zdawało się, jakby lada chwila życie już zeń miało ulecieć.
— No, mistrzu, powiedz więc, co chcesz ode mnie — odezwał się Balsamo.
— Czego chcę? — powtórzył Althotas, patrząc nieruchomo na Balsama.
— Tak...
— To, czego chcę... jest...
— Mów, mistrzu, słucham cię i zadośćuczynię twemu życzeniu, jeśli tylko rzecz, której zażądasz, będzie możliwą.
— Możliwą... możliwą... — powtórzył pogardliwie — wszystko jest możliwe, chyba wiesz o tem dobrze.
— Tak, zapewne, pod wpływem czasu i wiedzy.
— Wiedzę mam; a czas... jestem właśnie na drodze do zapanowania nad nim. Doza była skuteczna; białe krople usunęły ostatki natury zgrzybiałej. Młodzieńczość, podobna do soków, krążących w roślinach podczas maja, porusza się pod starą skórą i wypycha stary, spróchniały rdzeń. Zauważ, Acharacie, jak pomyślne są objawy, głos mi osłabł, wzrok w trzech czwartych zanikł; chwilami czuję, jak umysł mam zaćmiony; na przejście z zimna do ciepła jestem nieczuły. Pozostaje mi już tylko uzupełnić mój eliksir, abym w dzień ukończenia drugiej pięćdziesiątki mógł bez wahania ze stuletniego starca przeobrazić się w dwu-
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1529
Ta strona została przepisana.