Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1537

Ta strona została przepisana.

Najbardziej wyrafinowana Kokietka nie byłaby w stanie przybrać bardziej czarującej i upajającej pozy.
Balsamo miał tyle siły, że cofnął się jeszcze parę kroków w tył, ale odwrócił się jak Orfeusz, i jak Orfeusz został zgubiony!
— O! jeśli ją zbudzę, myślał, znowu się walka rozpocznie; jeśli ją przebudzę, zabije siebie, albo mnie, albo zmusi, abym ją zabił. Widzę przepaść przede mną!
— Przeznaczenie tej kobiety jasno jest wytknięte, zdaje mi się, że je czytam wypisane ognistemi zgłoskami: Miłość!... Śmierć!... Lorenzo! Lorenzo! twojem przeznaczeniem jest kochać i umrzeć. Lorenzo! ja twoją miłość, twoje życie trzymam w rękach!
Czarodziejka, za całą odpowiedź podniosła się, podeszła do Balsama, padła u nóg jego i patrząc mu w oczy nawpół sennym, rozmarzonym wzrokiem, ujęła go za rękę i przyłożyła do swego serca.
— Tak! śmierć, szepnęła wilgotnemi i pąsowemi, jak korale w głębinach morskich, usteczkami, śmierć ale i miłość!
Balsamo zrobił jeszcze dwa kroki wtył i przechylił głowę zasłaniając oczy rękami.
Lorenza, dysząca, czołgała się za nim na kolanach.
— Śmierć! powtarzała głosem upajającym, śmierć ale i miłość, miłość, miłość!