stuknięcia, jak to przypominamy sobie, były znakiem ważnej wizyty.
— Och! — krzyknął, — więc to prawda!
— Idź się naocznie o tem przekonać, ale powracaj jak najprędzej.
Balsamo podskoczył ku kominkowi.
— Pozwól mi odprowadzić cię aż do drzwi, na schody — rzekła Lorenza.
— O, chodź! — i oboje przebiegli pokój wysłany skórami.
— Czy tutaj pozostaniesz? — zapytał Balsamo.
— Nie ruszę się nigdzie ani krokiem, będę cię oczekiwać! Bądź spokojnym. Lorenza, którą kochasz, nie jest tą, której się lękałeś. Zresztą...
Zatrzymała się, uśmiechając.
— Co? — zapytał Balsamo.
— Czy nie czytasz w mej duszy tak, jak ja czytam w twojej?
— Niestety, nie!
— To uśpij mnie do twego powrotu, rozkaż mi pozostać nieruchomą na tej sofie, a pozostanę i spać będę.
— Więc niech i tak będzie, droga Lorenzo, śpij i czekaj.
— Lorenza, walcząc z ogarniającą ją już sennością, złożyła ostatni pocałunek na ustach Balsama i, chwiejąc się, padła na sofę.
— Dowidzenia niezadługo — szepnęła —
niedługo wrócisz, wszak prawda?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1553
Ta strona została przepisana.