Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1564

Ta strona została przepisana.

— Niech zostanie Sartines, niech zostanie, dziś nie mogę jej niczego odmówić!
— Rozumiesz hrabio, że w mojej obecności de Sartines, który pamiętał dobrze życzenie moje, tak mu kategorycznie wyrażone przy pożegnaniu naszem, nie śmiał cię oskarżać. Zaczął mówić o złych zamiarach króla pruskiego względem Francji, o ogólnym prądzie do posiłkowania się cudownością i czarnoksięstwem w celach spiskowych i buntowniczych, oskarżał nareszcie wielu ludzi, przekonywując, z dowodami w ręku, że byli winni.
— W czem jednakże byli winni?
— Nie mogę ci przecie, hrabio, zdradzać tajemnic stanu!...
— Które są jednocześnie naszą także tajemnicą; o! nic a nic nie ryzykujesz, hrabino, zapewniam cię, zwłaszcza dlatego że mój własny interes nakazuje mi jak najgłębsze milczenie.
— Wiem, hrabio, i przyznaję ci słuszność. Otóż pan de Sartines dowodził, że jest stowarzyszenie liczne, potężne, złożone z wyznawców odważnych, zręcznych, a na wszystko przygotowanych które podkopuje cichaczem cześć, należną Jego Królewskiej Mości, miota nań różne oszczerstwa, rozpowszechnia o nim różne niegodziwe wieści.
— Jakież naprzykład?
— Oskarżają naprzykład króla, że głodzi naród.
— I cóż król powiedział na to?...
— Odpowiedział, tak jak to król zwykle, żarcikiem.