Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1569

Ta strona została przepisana.

Stanął jak skamieniały z oczami utkwionemi w próżną sofą. Może się jej niedobrze zrobiło od jakiegoś dziwnego zapachu, rozchodzącego się po pokoju; może machinalnie zmieniła miejsce, może udała się do laboratorjum, gdzie mu tak niedawno towarzyszyła.
Wszedł tam. Na pierwszy rzut oka nie zobaczył nic... ale w cieniach i załamach ogromnego komina, poza draperję wschodnią, ukryć się mogła bezpiecznie. Podniósł więc firankę i zasłonę, obejrzał wszystkie zakątki, ale nigdzie nie dostrzegł śladu niczyjej obecności.
Zostawał jeszcze pokój Lorenzy; tam się prawdopodobnie schroniła.
Pokój ten był dla niej więzieniem, ale tylko w chwilach życia na jawie. Pobiegł tam i zobaczył blachę zasuniętą.
Nie było to jednak dowodem, aby tam nie weszła. Nic by nie było dziwnego, gdyby nawet w tym śnie zapamiętała sposób otwierania mechanizmu, gdyby uległa wspomnieniom, nie dość jeszcze zatartym w jej umyśle.
Przycisnął sprężynę; pokój był tak samo pusty, jak poprzedni.
Wtedy myśl bolesna, myśl, która go już raz zraniła, rozwiała wszystkie nadzieje szczęśliwego kochanka.
Więc Lorenza miałaby grać komedję tylko; miałaby udać sen, rozproszyć w ten sposób wszelką nieufność, wszelką obawę i czujność swego ko-