— Krew ludzka! — szeptał Balsamo. A ponieważ wszystko około niego mąciło się, skakało, wirowało, powiódł machinalnie oczami za jakimś meblem i spostrzegł ze zgrozą obszerne naczynie mosiężne w którego świecących ścianach odbijał się purpurowy kolor krwi.
Olbrzymia waza była do połowy napełniona.
Balsamo cofnął się ze wstrętem.
— Skąd ta krew? — zawołał skąd ta krew?
Althotas nie odpowiedział; wzrokiem roziskrzonym śledził pomieszanie, przerażenie i grozę Balsama. Nagle tenże wydał ryk bólu i rozpaczy, a pochylając się, jakby się miał na łup rzucić, skoczył w róg pokoju, gdzie leżała porzucona wstążka, srebrem przetykana, uwiązana jeszcze do pukla kruczych splotów.
Po tym krzyku nagłym, ostrym, strasznym, głuche milczenie zapanowało przez chwilę w komnacie starca.
Balsamo zwolna ujmował tę wstążkę, drżąc jak w febrze, przyglądał się włosom, w jednym końcu przypiętym złotą szpilką do wstążki, w drugim zaś obciętym równo jak frendzla, której brzegów dotknęła fala krwi, bo świeże i ciepłe jeszcze krople perliły się pasem czerwonym.
Im wyżej podnosił Balsamo rękę, tem mocniej mu ona drżała.
Im dłużej wzrok jego wpatrywał się we wstążkę i włosy, tem bardziej twarz jego pokrywała się bladością śmiertelną.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1575
Ta strona została przepisana.