Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1579

Ta strona została przepisana.
CXXX
CZŁOWIEK I BÓG

Godziny, te zgodne siostrzyce, trzymające się zawsze za ręce, tak wolno wlokące się dla nieszczęśliwych, a tak chyżo ulatujące człowiekowi szczęśliwemu — długie godziny ubiegały nad tą komnatą, pełną jęków i westchnień.
Z jednej strony śmierć, z drugiej konanie, pośrodku rozpacz straszna, jak konanie, a jak śmierć głęboka.
Balsamo nie wydał najmniejszego głosu od chwili strasznego okrzyku, który mu rozdarł piersi. Od piorunującego odkrycia, które zabiło nagle dziką radość Althotasa, Balsamo się nie poruszył.
Althotas nie spuszczał wzroku z rozbitej flaszeczki, obrazu jego unicestwionych nadziej; zdawało się, jakby liczył tysiączne szczątki, które rozpryskując się, dni życia jego skróciły; zdawało się, jakby samem spojrzeniem chciał wciągnąć w siebie ten płyn, w którym widział swoją nieśmiertelność.
Chwilami, kiedy cierpienie rozczarowania dręczyło go za bardzo, przenosił zagasły wzrok na Balsama, a z niego na trupa Lorenzy.