w łóżku — wśród nocy — powodzią, do nieszczęśliwych, którym się śni, że woda ich zalewa. Budzą się, otwierają oczy, widzą tuż przy głowie szumiące bałwany i nie mają nawet czasu krzyknąć w tej krótkiej chwili walki, między życiem a śmiercią.
Przez trzy godziny Balsamo był jakby martwy, w niezmiernym swym bólu brał wszystko za ponury sen, żywcem pogrzebanego.
Dla niego nie istniał już Althotas, nie było zatem nienawiści i zemsty.
Dla niego nie istniała już Lorenza, nie było zatem życia i miłości.
Sen, nicość, ciemność!...
Ponuro, cicho, jak w grobie uchodził czas w tem strasznem miejscu, gdzie stygła przelana krew.
Naraz, wśród głuchej ciszy nocnej, rozległ się trzykrotnie dźwięk dzwonka; Fryc wiedział widocznie, że pan jego był u Althotasa, bo dzwonił do tego pokoju Próżne były jednakże jego usiłowania; dźwięki rozchodziły się i ginęły w przestrzeni. Balsamo nie podniósł wcale głowy.
W kilka minut takie samo dzwonienie, tylko bardziej naglące, znów się rozległo, nie wyrwało jednak Balsama ze stanu nieczułości.
Potem powtarzało się w odstępach miarowych, coraz krótszych, ale coraz było gwałtowniejsze, niecierpliwsze, głośniejsze.
Balsamo, nie poruszając się, wzniósł wolno oczy i skierował je w przestrzeń, milczącą jak grób, z którego jakby powstał.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1581
Ta strona została przepisana.