Balsamo nie mógł sam się poznać; długo zatrzymał wzrok na osobie, odbitej w zwierciadle.
— Tak, masz rację Fryc, tak... tak...
Widząc zaś niepokój wiernego sługi — dodał:
— Poco mnie wzywałeś?... mój drogi.
— Do nich panie!...
— Do nich?...
— Tak.
— Co to za oni?...
— Ekscelencjo... wyszeptał Fryc, pochylając się do ucha Balsama, do tych pięciu...
Balsamo zadrżał.
— Wszyscy są? — zapytał.
— Wszyscy.
— Tam?...
— Tak.
— Sami?...
— Nie; każdemu towarzyszy zbrojny służący, czekający w podwórzu..
Balsamo, nie zastanowiwszy się ani chwili, nie poprawiwszy nic w swym wyglądzie, nie pomyślawszy nawet o przykryciu krwawej plamy koronkami żabotu, zaczął schodzić ze schodów, zapytawszy tylko Fryca, czy ich sprowadził do sali, czy do gabinetu.
— Do sali — objaśnił Fryc, idący za panem.
Na końcu schodów odważył się go zatrzymać.
— Czy wasza ekscelencja nie da mi jakich rozkazów? — zapytał.
— Żadnych, Fryc.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1584
Ta strona została przepisana.