Rzucił on uczniowi swemu, po przez płomienie, spojrzenie pełne groźnego majestatu i rzekł:
— Tak, jest coś, czego nie przewidziałem, nie przewidziałem — Boga!...
I z tym wyrazem na ustach padł bez życia, oddał ducha Bogu, z pod którego potęgi usiłował się wyłamać.
Balsamo westchnął, a nie starając się nic uratować z gorejącego stosu, na którym skończył nowy Zoroaster, opuścił się na dół, siadł przy zwłokach Lorenzy i puścił windę do góry.
Przez całą noc płomień huczał mu ponad głową, jak huragan, ale ani pomyślał o gaszeniu, nieczuły wobec martwej Lorenzy na wszystko na świecie; ogień jednak, wbrew jego oczekiwaniu, pochłonąwszy wszystko, pozostawiwszy nagie tylko sklepienia, zagasł sam, wydając ostatnie syki, podobnie jak ryki Althotasa, które rozpłynęły się w jękach i zamarły w westchnieniach.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1602
Ta strona została przepisana.