— Powiedziałem ci, i powtarzam, że to co ci zdaje się nieprawdopodobieństwem, jest jednak prawdziwem; od trzech tygodni asystuję codzienne przy wstawaniu Jego Królewskiej Mości, ja książę i par, ja marszałek Francji, ja...
— I król nie rozmawia z tobą — przerwał Taverney, — i ty nie mówisz do króla! i ty chcesz abym w to wierzył?...
— Kochany baronie, stajesz się impertynentem; zadajesz mi kłamstwo, jakbyśmy obaj mieli mniej przynajmniej po lat czterdzieści.
— Ale bo to się wściec można, mój książę.
— No!... to, co innego; wściekaj się mój kochany, bo i ja się wściekam.
— I ty się wściekasz?...
— Bo jest czego. Powiadam ci, król od owego dnia, ani nawet na mnie spojrzał!.. odwraca się ciągle do mnie plecami; ile razy uśmiechnę się uprzejmie, odpowiada mi okropnym grymasem, tak, że już mi się sprzykrzyło bywać w Wersalu po to jedynie, aby podobnych szyderstw doznawać! Co zatem, mój kochany, robić mam w takiem położeniu?
Taverney cały czas gryzł sobie okrutnie paznokcie.
— Nic a nic tego wszystkiego nie rozumiem — odrzekł wreszcie.
— Zupełnie jak i ja.
— Chyba, że to zabawka ze strony króla, że go bawi twój niepokój... bo nareszcie...
— Ja sobie to samo powiadam, bo wkońcu...
— Trzeba się raz przecie wyplątać z tego położenia, trzeba coś obmyślić, ażeby się położenie wyjaśniło.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1605
Ta strona została przepisana.