Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1616

Ta strona została przepisana.

— Najjaśniejszy Panie!...
— Czy cię to co obchodzi?
— Mnie, bynajmniej.
— Uwziąłeś się, żeby piec mnie na wolnym ogniu i kłuć tym pękiem cierni!
— Cóż robić Najjaśniejszy Panie! Zdawało mi się (widzę teraz, żem się mylił), zdawało mi się, że Wasza Królewska Mość obiecała...
— Ależ to nie moja rzecz, książę. Jest od tego minister wojny. Ja pułków nie rozdaję... Pułk!... piękną ci jakąś anegdotkę opowiedziano. Jesteś widać poplecznikiem tego gniazda. Mówiłem ci, daj mi pokój, a ty musiałeś wszystką krew we mnie wzburzyć!
— Ach! Najjaśniejszy Panie!
— Tak, tak, wszystką krew; na djabła tu adwokatować! teraz nie strawię tego do jutra.
I król odwrócił się plecami do księcia i zniknął rozwścieczony we drzwiach gabinetu.
— No tym razem wiem przynajmniej czego się mam trzymać.
I, otrzepując się z pudru, gdyż w zapale cały się opylił, Richelieu pociągnął na galerję, gdzie oczekiwał nań przyjaciel, palony niecierpliwością.
Zaledwie ukazał się marszałek, baron, podobny do pająka czatującego na zdobycz, rzucił się po wiadomości.
— Cóż nowego? — zapytał?
— Nowego jest to — odparł Richelieu wyniośle, prostując się z miną pogardliwą — abyś pan raczył więcej do mnie się nie zbliżać.
Taverney spojrzał na księcia wzrokiem błędnym.
— Miałeś nieszczęście nie podobać się królowi, a kto jemu się nie podoba, mnie obraża.
Taverney, jakby wrośnięty w marmur posadzki, stał przybity i osłupiały.
Richelieu tymczasem poszedł w swoją stronę, wsiadł do karety i zawołał: — Do Luciennes!
I zniknął...

KONIEC TOMU DZIESIĄTEGO.