— To straszne, to okropne! — wołał Taverney, wzruszając ramionami; niema drugiej podobnej kobiety na świecie i ta właśnie musi być moją córką. Takie to już moje szczęście! Andreo! Andreo!...
Była już na dole i zatrzymała się znowu.
— Przynajmniej powiedz, że jesteś chorą; zrób się interesującą, jeśli nie dbasz o to aby być ładną!
— Mogę to uczynić i nie skłamać, bo w samej rzeczy jestem cierpiącą w tej chwili.
— No, tylko tego by jeszcze brakowało — szepnął baron... Chora znowu!...
— Niech licho porwie te cnotliwe skromnisie! — dodał przez zęby.
Powrócił do pokoju córki i zabrał się do starannego przepatrywania wszystkiego, co mu mogło być wskazówką w jego przypuszczeniach.
Andrea tymczasem mijała kląby i grządki pokryte kwiatami. Od czasu do czasu odwracała głowę, aby wciągnąć świeże powietrze, gdyż mocne zapachy odurzały ją i drażniły.
Chwiejąc się i szukając jakiejś podpory wokoło siebie, walcząc z dziwną jakąś niemocą, młoda dziewczyna doszła nareszcie do Trianon, gdzie pani de Noailles, na progu gabinetu delfinowej, oznajmiła, że na nią oczekują.
W rzeczy samej ksiądz lektor księżnej, siedział przy śniadaniu z Jej Królewską Wysokością, która często przypuszczała do swego towarzystwa osoby z otoczenia.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1627
Ta strona została przepisana.