położonej osoby, powróciła jej siły. Zbliżyła się do okna aby odetchnąć trochę.
— To nie dosyć, kochana panno Andreo, powracaj do siebie, każę cię odprowadzić...
— Zapewniam Waszą Królewską Wysokość, że teraz jest mi zupełnie dobrze; powrócę, lecz sama, jeżeli mi Wasza Wysokość raczy na to pozwolić.
— Ale dobrze, dobrze, już bądź spokojna, nie będziesz nigdy odtąd połajaną, skoro jesteś tak wrażliwą, pieszczotko!...
Andrea, wzruszona tą dobrocią, ucałowała rękę protektorki i wyszła. Delfinowa ścigała ją oczyma.
Kiedy już była na dole, delfinowa zawołała z okna:
— Nie wchodź zaraz do mieszkania, pochodź trochę po słońcu, to ci dobrze zrobi.
— Boże, ile łaski! — szepnęła Andrea.
— I bądź tak dobrą przysłać mi kapelana, który studjuje botanikę, tam, nad kląbem tulipanów holenderskich.
Andrea, aby się zbliżyć do kapelana, musiała zrobić półkole i minąć trawnik. Szła z głową spuszczoną, krokiem ciężkim, niepewnym, z powodu zawrotów jakie cierpiała od samego rana. Nie widziała ani ptaszków, które się goniły i śpiewem napełniały szpalery i altany, ani pszczółek, brzęczących na kwiatach, nie zauważyła nawet dwóch ludzi, rozmawiających o dwadzieścia kroków od niej,
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1631
Ta strona została przepisana.