Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1637

Ta strona została przepisana.

— Tak, panie.
— Nie mogę jej więc oddać w lepsze ręce; ale na Boga, posyłaj pan po doktora.
— Ależ to nic! — przerwała Andrea.
— Zapewne nic wielkiego — powtórzył Taverney.
— Życzę aby tak było: ale pańska córka była straszliwie blada.
I odprowadziwszy Andreę aż do szczytu schodów, pan de Jussieu pożegnał się.
Ojciec i córka pozostali sami.
Taverney, który cały czas nieobecności Andrei spędził na rozmyślaniu, wziął ją za rękę, podprowadził do sofy i sam usiadł koło niej.
— Przepraszam cię ojcze, ale bądź łaskaw otworzyć okno, bo mi tchu brakuje.
— Chciałem z tobą poważnie i dłużej pomówić, ale w tej klatce, którą ci dano na mieszkanie, każde słówko słychać na wszystkie strony. Mniejsza... będę mówił cicho. — I otworzył okno. Potem, powracając na swoje miejsce i kiwając głową, rzekł:
— Trzeba przyznać, że król, który z początku objawił takie zainteresowanie się nami, nie dowodzi zbytniej galanterji, pozwalając abyś tu mieszkała.
— Mój ojcze — odparła Andrea — wiesz że brak jest lokalów w Trianon, że to wada tej rezydencji.
— Że niema mieszkania dla kogoś innego —