Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1639

Ta strona została przepisana.

Taverney obserwował córkę i admirował po części jej takt i niezachwianą dyskrecję.
— No, no — rzekł przybliżając się do niej — bądź ze mną zupełnie szczerą, niech ojciec twój będzie pierwszym, który się zwróci z prośbą do ciebie, spodziewam się, że go nie odepchniesz...
Andrea z kolei zwróciła wzrok pytający na barona.
— My wszyscy zwracamy się do ciebie z prośbą, wstaw się za nami, zrób co możesz dla twej rodziny.
— Ależ, ojcze, z jakiej racji mi to mówisz, co chcesz abym zrobiła? — krzyknęła Andrea, zdumiona tonem i słowami pana de Taverney.
— Czy jesteś gotową wstawić się za mną i za bratem, tak czy nie?... powiedz!...
— Jestem gotowa zrobić wszystko, co każesz, ojcze; ale czy nie obawiasz się, abyśmy nie wydali się zbyt natarczywymi? Król ofiarował mi już podarek, wartujący, jak mówisz, sto tysięcy franków, mojemu bratu przyobiecał pułk; na nas więc spada obecnie najwięcej dobrodziejstw na dworze.
Taverney wybuchnął pogardliwym śmiechem.
— Więc uważasz, że to już dobrze zapłacone?
— Wiem, że zasługi twoje, ojcze, są dużo warte — odparła Andrea.
— Któż, u djabła, mówi w tej chwili o moich zasługach? — krzyknął Taverney zniecierpliwiony.
— A więc, o czemże chcesz mówić w takim razie, ojcze?...