Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1645

Ta strona została przepisana.
CXXXVII
GRA SŁÓW PANA DE RICHELIEU

Pan de Richelieu, jak widzieliśmy, w jednej chwili zwrócił się do Luciennes.
Rzuikość i przytomność umysłu, obejmujące w lot najzawilsze położenia, była rysem charakterystycznym byłego ambasadora wiedeńskiego i zwycięzcy z pod Mahon.
Zajechał z miną wesołą i wylaną, przebiegł z młodzieńczą żwawością stopnie perystylu, wytargał za uszy Zamora, jakto miał zwyczaj robić za czasu przyjaznych stosunków z panią Dubarry, i zdobył przemocą nieomal drzwi niebieskiego buduaru, tego samego, gdzie biedna Lorenza widziała hrabinę, wybierającą się na ulicę Saint-Claude.
Hrabina, leżąc na sofie, wydawała panu d‘Aiguillon ranne dyspozycje.
Oboje odwrócili się na szmer kroków i zdumieli, widząc marszałka.
— A!... książę!... — zawołała faworyta.
— Wuj!... — krzyknął pan d’Aiguillon.
— Tak, pani hrabino, tak, panie siostrzeńcze.