— Co mi jest? pytasz, a czy ja wyglądam na chorą?
— Naturalnie, jesteś tak blada i drżąca Andreo.
— Przecież nigdy nie miałam kolorów?
— Prawda, ale zawsze znać było życie w tobie, a dziś...
— Nie, nie... nic mi nie jest.
— A ręce twoje?... przed chwilą były rozpalone, teraz są jak lód zimne.
— To bardzo naturalne, bo gdy cię ujrzałam...
— To co?
— Doznałam takiego uczucia radości, że wszystka krew uciekła mi do serca.
— Ale Andreo, ty upadasz, mnie się tylko przytrzymujesz!
— Wcale nie, ja cię ściskam, czy nie chcesz tego Filipie?
— O! droga siostrzyczko moja! — I przycisnął ją do serca.
W tej samej chwili Andrea uczuła, że siły ją opuszczają na nowo, napróżno usiłowała objąć rękami szyję brata, zesztywniałe obwisły i padła jak nieżywa na sofę, bielsza niż muślinowe zasłony, na których odbił się profil jej prześlicznej twarzyczki.
— O! widzisz, widzisz, że mi nieprawdę mówiłaś, ty cierpisz siostrzyczko... mdlejesz.
— Flakonik! daj flakonik! — wyszeptała Andrea, zmuszając się do uśmiechu. Zagasłem okiem
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1668
Ta strona została przepisana.