upajające zapachy, że... O Boże!... trzymaj mnie Filipie... nie chcę już o tem myśleć, bo zdaje mi się, że znów zrobi mi się niedobrze.
— Może masz rację, siostryczko, kwiaty bywają niebezpieczne; czy przypominasz sobie, jak kiedyś, gdyśmy dziećmi byli jeszcze, przyszło mi na myśl otoczyć bzami łóżka nasze. Jak to będzie miło spoczywać wśród kwiatów — mówiliśmy sobie; ale nazajutrz rano nie obudziłem się. Wszyscy sądzili, żem umarł, wyjąwszy ciebie siostrzyczko; nie mogłaś uwierzyć abym cię mógł opuścić, abym mógł rozstać się z tobą bez pożegnania, i ty jedynie, a miałaś wtedy sześć lat zaledwie, siłą łez i pocałunków przywróciłaś mi życie.
— To powietrze zrobiło, mój drogi; tylko powietrza trzeba w takich razach; mnie zawsze brak tchu, powietrza.
— Widać zapomniałaś o tem, siostrzyczko, bo nie byłabyś kazała wnosić kwiatów do swego pokoju.
— Nie, Filipie, nie, od dwóch tygodni ani jedna stokrotka tu nie postała! I dziwna rzecz, ja, co tak lubiłam kwiaty, nie znoszę, nie cierpię ich teraz. Ale dajmy już pokój kwiatom. Miałam tedy poprostu migrenę; panna de Taverney miała migrenę, drogi Filipie, a jak szczęśliwą osobą jest ta panna de Taverney, to łatwo wyobrazisz sobie, gdy ci powiem, że owa migrena, spowodowawszy zemdlenie, poruszyła cały dwór, całe miasto.
— Jakto?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1670
Ta strona została przepisana.