najmniej jedno słówko, jakie przed chwilą wyrzekłaś.
— Jakież to słówko?...
— Powiedziałaś, żeś jest szczęśliwa; tem lepiej, bo jeśli cię kochają, jeśli myślą o tobie, to ze mną wcale się tak nie obchodzą.
— Z tobą?
— Tak, ze mną, siostrzyczko droga!... Zupełnie o mnie zapomniano.
— O! Filipie!
— Czy uwierzyłabyś, że od wyjazdu, do którego tak mnie naglili, ani już żartem nie usłyszałem o owym pułku, w celu objęcia którego byłem niby wysłany, którego dowództwo król obiecał mi przez pana Richelieu, a i przez ojca nawet.
— To mnie nie dziwi wcale — odparła Andrea.
— Jakto, nie dziwi cię to — powiadasz?...
— Wcale a wcale. Gdybyś wiedział, jak pan Richelieu i ojciec są jacyś pomieszani i przygnębieni, tobyś się niczemu nie dziwił. Nie pojmuję zupełnie tych ludzi. Ojciec od rana nic nie robi, tylko biega za swym dawnym, jak go nazywa, przyjacielem i kolegą; wysyła go do Wersalu, do króla, powraca tu, aby czekać na niego i przez cały czas dręczy mnie pytaniami, których zgoła nie rozumiem. Dzień upływa, wiadomości żadnych niema i pan Taverney wpada w gniew straszliwy! Książę mnie oszukuje, zdradza mnie — powtarza, Jakto, książę ojca oszukuje? pytam, ale nic się dowiedzieć
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1673
Ta strona została przepisana.