nie mogę; przyznam ci się, że mało mnie to zresztą obchodzi.
Oto w jaki sposób ojciec czas tu przepędza.
Jak potępiony, w czyścu, oczekuje ciągle na coś, czego nie dostaje, na kogoś, kto nie przybywa.
— Ależ cóż król, Andreo, cóż król?...
— Jakto król?
— No cóż król, który tak był dobrze dla nas usposobiony?
Andrea spojrzała trwożliwie wokoło.
— No cóż?.
— Słuchaj! Król, — mówmy po cichu, — król jest widać bardzo kapryśny. Z początku niezmiernie zainteresował się mną, tobą, ojcem i całą naszą rodziną; ale naraz, bez żadnego powodu, ostygł w swej łasce; lubo nie mogę odgadnąć czemu, czy komu to przypisać, widzę atoli i czuję, że nie chce na mnie ani spojrzeć, obraca się do mnie tyłem, a wczoraj nawet, gdy w parku zemdlałam...
— Aha, widzisz, Gilbert miał zatem rację.
— O! ten obrzydły Gilbert zaraz musi wypaplać wszystko, musi wszystko światu całemu ogłosić! Co jego obchodzić może, czy ja zemdlałam czy nie? Wiem dobrze, mój drogi, — dodała śmiejąc się Andrea — że nie wypada mdleć na dworze królewskim, ale nie zrobiłam też tego dla przyjemności, z ochoty...
— Któżby cię mógł ganić za to siostrzyczko? Król właśnie mnie zganił.
— Król?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1674
Ta strona została przepisana.