sztyletu; nie staraj się teraz wrażenia tego zacierać. Doktorze! jaka jest choroba, którą czułeś się w obowiązku oznajmić kochankowi, a którą chcesz ukryć przed bratem?... Doktorze, błagam cię, odpowiedz.
— Ja nawzajem błagam pana, uwolnij mnie od odpowiedzi, bo widzę, że w tej chwili nie jesteś pan zdolnym panować nad sobą.
— Ach, Boże, czyż pan nie czujesz, że każde słowo pana coraz jaśniej ukazuje mi przepaść, przed którą drżę cały?
— Panie...
— Doktorze, to coś wyrzekł, pozwala mi domyślać się, że masz dla mnie wiadomość straszną, iż potrzeba całej zimnej krwi, całej odwagi, aby ją usłyszeć.
— Ależ panie de Taverney, ja nie wiem co pan sobie wyobrażasz, bo ja przecież nic podobnego nie mówiłem.
— O!... tysiąc razy gorzej mię pan dręczysz, niż gdybyś mi ostatecznie prawdę powiedział, bo tak strasznie, tak okrutnie każesz mi jej się domyślać. To nie jest litość, doktorze, rozdzierasz mi okrutnie serce, proszę cię, przemów, powiedz mi nakoniec. Ja mam i odwagę i zimną krew... Ta choroba, to hańba może?... O Boże, wielki Boże!... doktorze pan mi nie zaprzecza?
— Panie de Taverney, nie powiedziałem nic ani księżnej delfinowej, ani ojcu pańskiemu, ani panu; nie pytaj mnie pan o nic więcej.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1681
Ta strona została przepisana.